Rosja: wojna zjedzeniem trwaOddziały rosyjskiego sanepidu rywalizują, który wykryje i zniszczy więcej żywności przywiezionej pomimo embarga z krajów UE. 87 proc. Rosjan niszczeniu się sprzeciwia.Mieszkańcy wsi Wysokij Chołm w
powiecie krasninskim w obwodzie smoleńskim masowo ruszyli na pobliskie
wysypisko. W piątek buldożery miażdżyły tam tony pochodzących z Europy
Zachodniej, a więc w Rosji zakazanych, pomidorów i brzoskwiń. Jak pisze
miejscowa gazeta „Raboczyj Put", ludzie wynoszą stąd worki „nieco
uszkodzonych" pomidorów i w pełni nadających się do jedzenia owoców. Na
pytanie, co z nimi zrobią, odpowiadają, że przetwory. A z tych brzoskwiń,
których nie przejedzą, wyjdzie im „całkiem dobry bimber". - Znakomicie się
nadają - powiedział reporterom jeden z miejscowych producentów samogonu.
Mieszkańcy powiatu bardzo liczą na to, że pęd władz do niszczenia jedzenia
przysporzy im jeszcze wielu darów. Ci, którzy mieszkają z dala od wysypisk,
gdzie buldożery miażdżą atrakcyjne produkty, niemal jednogłośnie występują
przeciwko ogólnokrajowej akcji niszczenia żywności. Wyniki sondażu w tej
sprawie przeprowadzonego przez prestiżowy Ośrodek Jurija Lewady dowodzą, że 87
proc. Rosjan nie godzi się z takim marnotrawieniem jedzenia, bo przecież można
by e rozprowadzić między 23 mln rodaków, których dochody nie wystarczają na
zakup podstawowych produktów żywnościowych. Taką jednomyślność nasi sąsiedzi do
tej pory okazywali, tylko wyrażając swoje poparcie dla Władimira Putina. Julia
Łatynina, komentatorka radia Echo Moskwy, omawiając wyniki sondażu, zauważyła,
że Rosjanie, potępiając „agresję na żywność", nie wiążą jej z
imieniem prezydenta, choć to przecież on kazał palić, miażdżyć i zakopywać
nielegalnie wwożone do kraju zachodnie produkty. - Większość naszych ludzi jest
pewnie przekonana, że niszczenie jedzenia, które widzą na ekranach, jest
sprawką przeklętych zachodnich imperialistów- zauważa Łatynina.
Tymczasem już ponad 290 tyś.
Rosjan podpisało się pod internetową petycją do Putina z żądaniem odwołania
jego dekretu nakazującego natychmiastowe unicestwianie wykrytych czy to na
granicach, czy to w hurtowniach objętych sankcjami produktów z Zachodu. Na
Kremlu chyba się zorientowali, że tym razem przesadzili. Dmitrij Piesków,
rzecznik prezydenta, przyznał, że tratowanie ton sera czy jabłek to „widowisko
wizualnie nieprzyjemne". Władze zaczynają też wmawiać narodowi, że
miażdżą, palą i zakopują, bo produkty z Zachodu mogą być szkodliwe. Tak
argumentowała w wywiadzie dla „Komsomolskiej Prawdy" Anna Popowa, szefowa
rosyjskiego sanepidu. Według niej oddany pod zgniatacze ser to najpewniej wcale
nie ser, tylko „wyrób seropodobny.
Logika działania rosyjskiej
telewizji, dla większości obywateli jedynego dziś źródła informacji o kraju i
świecie, jest taka, że telewidzowie nie usłyszą, że Putin kazał
unicestwiać żywność z Zachodu nie ze względu na jej rzekomo niską
jakość, lecz jedynie z tego prostego powodu, że pochodzi z Zachodu. Regionalne
oddziały Federalnej Służby Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego składają
meldunki o wykryciu i natychmiastowym przekazaniu do zniszczenia kolejnych
partii produktów. Po wprowadzeniu w życie dekretu Putina, czyli w czwartek i
piątek, zlikwidowano w kraju 400 ton żywności. Duże sukcesy osiągają
urzędnicy z Moskwy. W piątek udało im się na przykład wyszperać w magazynach
firmy Fud Siti 37 ton polskichjabłek, marchwi i pomidorów. Rosyjscy internauci
piszą, że regionalne oddziały Służby Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego
rywalizują między sobą o pierwsze miejsce w wyścigu, który wykryje i zniszczy
więcej produktów żywnościowych z Zachodu.
Źródło: Gazeta Wyborcza 10.08.2015
pełna lista aktualności
|